Elizabeth
przywykła do widoku martwych ciał, gdyż tego wymagała jej praca
szeryfki Mystic Falls. Wiązało się to z ogromną odpowiedzialnością i —
niestety — z widokiem śmierci. Nie jedno już widziała i przeżyła w swoim
życiu, ale nie potrafiła sobie wyobrazić co czuł rodzic po stracie
własnego, jedynego dziecka. I szczerze mówiąc, nie zamierzała się tego
dowiadywać. Nie chciała stracić swojej malutkiej Caroline.
Znajdowała
się aktualnie w małej kostnicy Mystic Falls oglądając ciało. Tym razem
była to młoda dziewczyna, nie mająca więcej niż siedemnaście lat. Jak
się okazało z jej prawa jazdy, była córką przewodniczącego w radzie
miasteczka, Richard'a Banze'a — który był zgorzkniałym wdowcem, o
chorych upodobaniach.
Sue
była jedną z nielicznych osób, które widziały dobro we wszystkim.
Wierzyła w przeznaczenie i Boga, pomagała potrzebującym i ufała każdej
napotkanej na swojej drodze osobie. I do czego ją to doprowadziło? Do
śmierci i to jakże brutalnej!
Została
rozszarpana na kawałki, tak precyzyjnie, że nie miała żadnych
wątpliwości co do stwora, który to uczynił. Nie było to zwierze, a
potwór w najgorszej postaci. Posiadał ostre kły, które potrafiły przebić
się przez wszystko. Był niezwykle szybki i zwinny. Miał siłę
przewyższającą nawet buldożer. A co gorsza wyglądał jak człowiek, choć
nim wcale nie był. Już nie.
Jednym słowem, to coś było tylko potworem, niczym więcej.
— Więc jaka jest oficjalna wersja, Liz? — zapytał komendant jednej z
dwóch jednostek policji Mystic Falls, zapisując przyczynę śmierci w
aktach dziewczyny. Był jedną z nielicznych osób, które wiedziały o istnieniu
nadprzyrodzonych bytów i drugiej strony.
Alaric Saltzman był łowcą, a pracując w mieście „Śmierci” jako komendant, miał wielką okazję by zabijać te kreatury, jakimi były
wampiry.
— Dziewczyna została zaatakowana przez zwierzę. Tylko tyle, nikt nie
może się dowiedzieć, że to pijawki zrobiły — rozkazała kobieta,
poprawiając swoje nastraszone, jasne włosy. Właśnie wychodziła z
przerażającej i starej kostnicy, znajdującej się niedaleko cmentarza.
Ściągnęła kamizelkę, rozpinając zamek i rzuciła ją niedbałym ruchem na
miejsce pasażera, w radiowozie. Zerknęła na zegarek na swoim prawym
nadgarstku. Było już grubo po pierwszej w nocy. Westchnęła i zmęczona
uśmiechnęła się do przyjaciela. — Będę już jechać, Rick. Dopilnuj
sprawy, ufam ci jak nikomu innemu. Caroline pewnie już śpi, a ja nie powiedziałam jej dobranoc.
— Nie martw się, dopilnuję wszystkiego, a ty spędź trochę czasu z córką.
Skinęła wdzięcznie głową na jego słowa i wsiadła za kierownicę,
wyjeżdżając z ciemności, otaczającego ją lasu. Drogę oświetlały uliczne
latarnie, a światła migały na pomarańczowo. Miasteczko nocą było
przerażające, zwłaszcza gdy po ulicach grasowały wampiry. Oczywiście,
aby ograniczyć ataki wprowadzono godzinę policyjną od godziny
dwudziestej.
Liz spokojnie dojechała do domu, w którym, ku jej zdziwieniu, świeciło
się światło. Myślała, że Caroline dawno spała, jak widać pomyliła się. Z
cichym trzaśnięciem zamknęła drzwi samochodu i zakluczyła je, słysząc
dobrze znane przeskakiwanie centralnego zamka. Ruszyła przez drogę z
kostki, które obijały się o podeszwy jej ciężkich, oficerskich butów.
Chcąc otworzyć drzwi, wyciągnęła klucze z kieszeni spodni. Zmarszczyła
brwi, widząc drzwi otwarte, a zamek wyłamany.
— Nie... — szepnęła przerażona pod nosem. — Caroline!
Sięgnęła dłonią za pasek swoich spodni, wyciągając i odbezpieczając
broń. Ruszyła szybkim krokiem w stronę salonu, w którym grał telewizor. W
jednej chwili wstrzymała oddech, widząc znajome blond pukle i nie
ruszając się ciało. Przyjrzała się dokładniej dziewięcioletniej córce.
Oddychała, a ciało Elizabeth w jednej chwili odprężyło się.
— Och, Caroline — odgarnęła włosy z czoła blondyneczki i pocałowała ją, uśmiechając się pod nosem. — Tak się o ciebie bałam.
Ruszyła w stronę kuchni i zapaliła światło, odkładając klucze na szafkę,
tak samo kurtkę przewieszoną przez jej rękę. Wyciągnęła z szafy kubek z
napisem „Szeryf Forbes” i już miała nastawić wodę, gdy podniosła wzrok.
Zamarła, a z jej dłoń wyślizgnęło się naczynie. Oczy mimowolnie
rozszerzyły się widząc przed sobą potwora, w ludzkiej formie.
Cholera jasna! Jak mogła nie sprawdzić domu, tuż po wyłamaniu zamka!
— Klaus — cofnęła się szybko w stronę szafki, w której trzymała bomby z
verbeną. Jednak silna ręka chwyciła ją za włosy i pociągnęła do tyłu, aż
uderzyła głową o szafkę, która zatrzęsła się od siły natarcia. Traciła kontakt z rzeczywistością, do
chwili, gdy poczuła ból w rękach. Przerażona zerknęła na swoje dłonie,
które były przywiązane do krzesła matowym kablem, a później na mężczyznę, który
szczerzył się jak ostatni wariat. Od razu pomyślała o Caroline. — Proszę Cię,
zabij mnie, ale nie Caroline! Zostaw moją córkę!
— Spokojnie, Liz. Nic ci nie zrobię, tym bardziej Caroline. Mamy do obgadania sprawę.
— Nie mamy nic do obgadania, pijawko! — warknęła, szarpiąc się w krześle.
— Oczywiście, że mamy — błysnął zębami i pochylił się nad stołem, biorąc
nóż, który znajdował się na talerzyku. — Chcę abyś przyniosła mi kamień
księżycowy z rezydencji tych zapchlonych kundlów, Lockwood'ów.
— Nie zrobię tego.
— Oczywiście, że zrobisz, bo inaczej twoją córkę spotka bardzo brzydka
niespodzianka. Jak myślisz, jak zareaguje, gdy znajdzie swoją matkę
pokrojoną na kawałki?
Zagryzła wargi i spuściła wzrok na kolana. Nie wiedziała co ma robić.
Oczywiście, nie mogła pozwolić by coś się stało mieszkańcom Mystic
Falls, a co gorsza, jej córce, Caroline. Musiała to zrobić, nawet jeśli
tego nie chciała. Zerknęła na niego zgorszona, ale odezwała się, mimo
okropnej guli, która wyrosła jej w gardle.
— Czego ode mnie oczekujesz, Klaus? Że ukradnę dla ciebie jakiś tam kamień? — zapytała drwiąc z niego. — Po co ci on?
Pokręcił litościwie głową, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy. Miał
lekko przydługie włosy, kręcące się tuż za uszami. Błękitne oczy
błyszczały rozbawieniem, a prawą dłonią sunął po rękojeści noża
kuchennego, robiąc czubkiem ostrza, dziurę w stole. Opierał lewe ramię
na oparciu krzesła, a nogę położył na drugiej, tuż na udzie, potrząsając
stopą w rytm muzyki wydobywającej się z radia, które włączył chwilę
temu. Leciał właśnie jazz'owy kawałek, który wpadał w ucho.
— To już mój słodki sekret, Liz. I tak, oczekuję, że ukradniesz kamień z
rezydencji Lockwoodów, dla mnie — nie silił się na uprzejmości, tylko
brutalnie warknął. — Wolę się nie ujawniać, możliwe, że gdzieś w pobliżu
jest moje rodzeństwo, które zechce przeszkodzić mi w moich planach.
— To przynajmniej powiedz mi, czy to zagrozi komuś z miasteczka — poprosiła, choć miała wielką ochotę napluć mu do oka.
— Raczej nie, tutaj chodzi o mnie. O nic więcej.
— W takim razie dobrze, pod jednym warunkiem, Klaus — powiedziała twardo,
a pierwotny prychnął. Grozi jej śmierć, a ta stawia jeszcze warunki!
Przewrócił oczami i machnął ręką. — Obiecaj, że jeśli zamierzasz tutaj
zostać, a mnie coś by się stało, znajdziesz kogoś kto da pełną opiekę
mojej córce. Nie twierdzę, że tak się stanie, ale wolę mieć pewność, gdybym nie zdążyła prosić o opiekę nad moją jedyną córką.
— Zgoda — w wampirzym tempie stanął za nią i rozplątał kable, uwalniając
jej kończyny. — A teraz, czekam na swój kamień. Czekam do wieczora,
jutro widzę kamień, albo zmienię to przeklęte miasteczko w piekło.
I zniknął, zostawiając Liz z szybko bijącym sercem.
Od autorki: Rozdział w ogóle mi się nie podoba, to już normalka.
Zawsze tak mam z pierwszym rozdziałem, no i oczywiście z prologiem! Dodaję, długo wyczekiwany i
mam nadzieję, że nie zawiodłam. Poważnie, tyle się dzieje u mnie w
życiu, że śmiało mogą zrobić serial komediodramat. Mam górę prac i zadań
do zrobienia, i nie, nie mówię tutaj o szkole, która swoją drogą, też jest
ważna. Nie cierpię niemieckiego! Nieważne, czekam na jakikolwiek odzew z
waszej strony. Przydałyby się jakieś komentarze. xoxo
Nawet nie wiesz, ile czekałam na ten rozdział. W sumie, sama nie pamiętam, daty w ogóle mi sie nie zgadzają, ale na pewno, kiedy ostatnio tu zaglądałam, nie było pierwszego rozdziału. Cóż, mam nadzieję, że dodasz coś do wakacji. Serio, źle się czeka na rozdział pół roku. Jak już prowadzi się interesującego bloga, to powinno się go PROWADZIĆ. Albo przynajmniej odezwać się co jakieś czas. Sama prowadzę bloga i staram się wstawiać rozdziały co tydzień albo dwa :)
OdpowiedzUsuńHej :D
OdpowiedzUsuńOmg. Ten rozdział jest cudowny.
Byłam tu chyba rok temu. Mam nadzieję ,że dodasz niedługo rozdział. Nie ukrywam iż to opowiadanie przypadło mi do gustu a swoim prologiem zafascynowało mnie od początku. Czekam na kolejny rozdział. Nie mogę się doczekać co będzie dalej.
Do następnego ��
Nareszcie się doczekałam :) Tak długo czekałam, że zwątpiłam na jajiś rozdział :( ale nie zawiodłaś mnie. Rozdział jest bardzo ciekawy. Nie moge się doczekać kiedy dodasz następny :)
OdpowiedzUsuń